sobota, 14 czerwca 2014

ROZDZIAŁ 12

 - Sara gdzieś ty była? Zresztą tak jak inn...- Włosy jak Wayne tylko trochę za kródkie.- Duff pajacu! Chcesz żebym zawału dostała?!- wywrzeszczałam po chwili zamyślenia.
   - Chodź.- pociągnął mnie w stronę ciemnego korytarza, całkiem ignorując to co mówię. Gdzie on mnie ciągnie?- zastanawiałam się ulegając. Weszliśmy do pomieszczenia, równie nie było nic widać. Jedyny blask to światło latarni, które tak zaciekle próbowało się przedzierać przez zasłony. Usłyszałam znajomy odgłos, zamykanie się drzwi a zaraz po nich przekręcanie klucza w drzwiach.
   - Duff nie!- podniosłam ton z grzecznego i cichego do całkiem głośnego, na tyle za mało że nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Wiedziałam co się kroi. Nie stać go na normalną rozmowę kiedy się uchla, ma wszystko w dupie.
   - Duff tak.- szepnął łagodnie, zbliżył się do mnie i lekko dotknął mojej
wargi, przytulając mnie tym samym.
   - Wiesz, że to sypialnia Stevena! Wkurwi się jak nas tu            
 znajdzie!- zawarczałam kiedy zza jego pleców zobaczyłam
portret wokalisty.
   - O a od kiedy to kicia przeklina?- mruknął mi do ucha. To nawet nie była rozmowa, ja wrzeszczałam a on zachowywał spokój. Wina trunków... Zaczęłam się cofać, kiedy i ten upadł na mnie. Wylądowaliśmy na łóżku którego dotychczas nie widziałam.- Wiesz że Cię kocham mysiu.- całował mnie po szyi i rozpinał tym samym sukienkę.
   - Bo mi ją zepsujesz!- zwróciłam mu uwagę gdy szarpał się z jej suwakiem, z którym i ja czasem miałam problemy
   - Kupię Ci nową. Kupię ci co chcesz.- szwy poszły, a w raz z nimi kreacja. Cała ta sytuacja mnie wkurzyła, ale co ja mogę negocjować w takiej chwili z upitym nieobliczalnym facetem? Pokój Stevena stał się miejscem w którym teraz chciałam najmniej przebywać.
   - O kurwa!- jęknęłam zaciskając mocno zęby. On zaśmiał się cicho tuż nad moim uchem, oblizując wargi.
   - Ciii.- wyszeptał troskliwie, przykładając delitatnie opuszek palca na moje rozstrzęsione wargi.

 Obudziłam się jakieś 3 godziny później, czyli 2 w nocy... Uniosłam się na łokciach i dostrzegłam jego bluzkę która leżała wymiętolona na skrawku łóżka, tuż obok moich nóg. Poczółam lekki ból przy miednicy, kiedy nachylałam się po nią. Z resztą wszystko
mnie bolało, ale w miare swoich możliwości wcisnęłam ją na siebie. Opadłam na poduszkę, Michael podparł się na łokciu w chwili gdy westchnęłam sama do siebie ciężko. Na dole grała jescze muzyka, dało się słyszeć wydzieranie mordy Slasha i Axla. Spojrzałam na niego obojętnie.

   - I jak?- spytał z uśmiechem, na co miałam głęboką ochotę odpowiedzieć "Srak, przecież sam wiesz, że dobrze". Wie, że cholernie dobrze. Nie powracałam do zadanego mi pytania, po prostu się do niego przytuliłam. Nie namyślałąm się
nawet żeby iść na dół zobaczyć co u imprezowiczów. Z resztą chyba nie byłabym w stanie pokonać progu drzwi samodzielnie. Zamknęłam oczy i odetchnęłam z ulgą że jeszcze nikt nie wparował do pokoju.
   - Duff zobacz proszę czy nie ma żadnych śladów.- obudziłam się nagle.
   - Po czym?
   - Opakowań czy czegoś tam.- w głowie tliło mi się tak wielkie przerażenie że podparłam się na łokciach.
   - Spokojnie, byłem uchlany ale pamiętałem.- odpowiedział troskliwie i objął mnie. Znów wtuliłam się w jego umięśniony tors, którym kochał szpanować, zwłaszcza na plaży.

----------------------

 *Steven*

 W domu nie było nikogo prócz mnie, Izziego i Valentiny. Każdy pozamykał się w swoich pokojach i przez większość czasu nie oddawali
większych oznak życia. Valentina usnęła nad jakąś książką, a Stradlin coś brzdąkał. Siedziałem w salonie i oglądałem zdjęcia kiedy
usłyszałem solidne pierdolnięcie drzwiami. Wzdychanie które doskonale rozpoznałem.- McKagan?- zapytałem siedząc nieruchomo
nad albumem z fotografiami. Przed moją twarzą widniało zdjęcie moje i Samanty, to które tak bardzo lubiłem. Wyjąłem je delikatnie zza
foliowej okładki i umiejscowiłem w kieszeni, żeby potem postawić je na szafce. Do pokoju wszedł basista. Wkurwiony, przysiadł
na kanappie tuż obok mnie.- A tobie co?- spytałem marszcząc czoło. A pomyśleć że po koncercie w Meksyku w tym tygodniu, był wniebowzięty przez całe dwa dni.

   - Axl.- odparł ciężkim tonem zamykając oczy.
   - Niech no zgadnę... Poker?- z góry znałem odpowiedź. Wiedziałem też, że kolejny pobyt w Rainbow nie skończy się dobrze, kiedy Rose chodzi dumny z głową w górze. Prędzej czy później musiał dać plamę.
   - To już nie jest pierwszy raz kiedy odbieram go z komisariatu Steven.- skarcił mnie wzrokiem typu "to nie jest śmieszne". No bo nie jest. Na tyle sytuacji ile widziałem w klubie i on też chyba nie.
   - Duff, kiedy jeszcze nie znałeś Valentiny nie pomyślałbym w życiu że umiesz się zachować jak facet.
   - Wiem. Czuję się z tym lepiej.- stwierdził kiwając oznajmująco.- Gdzie ona jest?- spytał zapominając na chwilę o wokaliście siedzącym w samochodzie i o całej tej bójce. Na 100 procent podczas jazdy tutaj Axl próbował choć raz uciec z samochodu.  


 Jego niepochamowany, dziki rozum jest zdolny do takich rzeczy, jak wyskoczenie z auta przez bagażnik i skończenie marnego życia pod cysterną. Dziwi mnie tylko ten fakt że to już 3 raz w tym tygodniu. Pierwszy raz na imprezie u Tylera, po której miał niemalże
drgawki na całym ciele. Opaść i upić się jak... dobra tu nie ma porównania... Jak Slash... to już bardziej mi pasi.- Śpi u was w pokoju.- wskazałem na schody znajdujące się po prawej stronie.- A tak w ogóle pacz co ja tu mam.- dodałem gdy już zmierzał w ich stronę. Wyciągnąłem ku niemu zdjęcie które doskonale pamiętam. Valentina na baranach basisty i ten zjarany ryj Izziego i Slasha za
ich plecami. Jak dla mnie bąbowa fotka. Robię zajebiste zdjęcia.- stwierdziłem wręcając mu je.

 Siedząc ze sobą sam na sam słyszałem
jedynie ciche cykanie zegara. Wystarczająco ciche, aby w kąpletnej ciszy był nieustanną symfonnią strachu dla uszu. Najlepsze co
mogłem teraz
zrobić to dołączyć do nich i też się zdrzemnąć.- Dopiero 8.- wypowiedziałem
sam do siebie. W końcu do kogo innego miałbym mówić?
Byłem tylko ja. Axl jakiś czas temu przyszedł do domu, trochę                          

najebany. Mulat przed jakąś 7 nie zwracając na mnie całkowitej
uwagi. Może też się uchlał. Stado, bo tak chyba można było ich nazwać, zasnęlo pozostawiając w domu nieskazitelny spokój. Za skazitelny. Jak żyję nie słysałem jeszcze takiego czegoś. Przygasiłem lekko światło. Usiadłem na przeciw szafy w przedpokoju i
otworzyłem ją. Odkąd się wprowadziliśmy nawet tu nie zaglądalem. Nie wiedziałem że nie została opróżniona z zawartości i własności
poprzedniego lokatora.- Parasolka... Książki. Pewnie Valentina je przeczyta.- powiedziałem kładąc wszystko na bok. Przesiedziałem z
głową wetkniętą we wnętrze szafi jakieś 2 godziny. No i po tych 2 godzinach znalazłem to czego chciałem. Wyciągnąłem pudło pełne
kaset. Widniał na nim napis "1940 - 1980". Nie zastanawiając się ani chwili dłużej zabrałem je ze sobą i udałe się do swojego pokoju,
zostawiając cały pierdolnik z szafy na korytaru. Powiem, że to Axl.- pomyślałem siadając na łóżku.

   - Jejku!- wyrzyknąłęm ze zdziwieniem kiedy odsłuchałem pierwszą piosenkę.- Marilyn Monroe!

 W dalszych utworach usłyszałem Elvisa, The Door, Jimiego Hendrixa i wiele innych. Kocham taie starocia no i jeszecze te brzmienia
Beatelsów i ich "Help!". Wsłuchiwałem się w kolejne 20 kaset do 3 w nocy.

(...)

   - Czego chcesz pojebańcu?!- Wykrzyknąłem wreszcie. Nie wiedziałem kto i co stoi nad moim łóżkiem i napierdala mnie po mordzie.
   - Steven wstawaj!- usłyszałęm zasapany głos kobiety. Przetarłem oczy i zaraz wytrzesczyłem je widząc dzieczynę Duffa która
wlepiała we mnie spojrzenie pełne nadzieji na to że się obudzę.- Proszę cię chodź do kuchni!- ciągnęła mnie za ręke co skończyło się
bolesnym upadkiem na miękki dywan. Po mimo jego zacnej miękkości kości pośladka bolały mnie do czasu kiedy nnie przekroczyłem progu
kuchennego. Izzy, Sara, Samanta, Duff krzątali się po kuchni.

   - To która jest godzina?!- wydarłem się patrząc na nich szystkich.
   - Zamknij się bo obudzisz Slasha patafianizo. 5 rano.- syknął Izzy wyciągający z lodówki jakieś coś.- Dzisiaj jest 23, a nasz pan
Mulant ma urodzinki.- Osłupiałem z wrażenia. A przez  ostatni tydzień
miałem w głowie 23. Gitarzysta postawił prze de mną tort.                  
   - I jak? Sami piekliśmy...- twierdił uparcie, szczere nie wyglądał na taki który powstaćby mógł zza sprawą rąk gitarzystów.
   - Ja chce zrobić napis!- ruda czupryna wetknęła się pomiędzy mnie i Valentinę.
   - Serio? Pijana małpa poradziłaby sobie lepiej.- zmarszyłem czoło gdy smarował kremem po torcie, przetarłem jeszcze zaspane oczy.

 Do kuchni wleciał Slash. Powodujący owe zaskoczenie. Jakim cudem on wstał o tej godzinie?! Wszyscy nie wiedząc co mają robić po
prostu zaczęli krzyczeć a ja za nimi.- STOO LAAAT!!!- Na samo wejście do pomieszczenia Loczek wytrzeszczyl oczy, może to wina tego że
Duff w połowie wypowiadania zdania zwrócił krem na swoje dłonie. Żołądek i mi odmawiał posłuszeństwa... od kąd tu jestem a nie wiele
można zdziałać przez 15 minut, jedzenie mnie obrzydzało.

   - No to teraz zdmuchujemy świeczki i życzenie.- dziewczyny podeszły do niego z tortem na tacce i ustawiły na równi z jego torsem.
Nie namyślał się, jak przystało z zaskoczeniem i pożądnął mieszanką zadowolenia zgasił małe płomyczki których było na prawdę wiele.
Wyglądały trochę jak świetliki. Ale świetliki nie kręcą się o 5 rano po domu. Przez większość czasu nie tylko chyba ja zastanawiałem
się co mogło spowodować to poranne przebudzenie się ze snu, samego gitarzysty. Przylepił się do nas dziękując za wszystko.
Wiedziałem że na 100% zrobi imprezę. Dwa tygodnie temu u Tylera, po koncercie i teraz jeszcze on...

   - Halo? No siema skarbie wbijajcie na chatę o dzis wieczorem.- Slash już dawno wykręcił numery do... 20 osób?

 Całe popołudnie spędziłem jak sardynka zamknięta w puszce. Puszkâ stała się kuchnia która po mimo tego że dotychczas była jednym z
największych pomieszczeń w naszym domu, teraz kiedy przebywało w niej 8 osób było... jak w puszce... jeszcze Duff z cygarem w ryju,
stojący nad gotującą się zupą tajską, którą wszyscy tak uwielbuali.- Kurwa wypuerdalać z tąd!- warknąłem rozwcieczony kiedy Rose
dosypał mi niespodziewanie soli, bezpośrednio do dania. Dziś już środa, a w niedzielę koncert. Skęca mnie na samą myśl.




2 komentarze:

  1. Blog super tylko uważajcie na błędy ortograficzne bo jest ich u Was dużo :) czekam na kolejny rozdział! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Popraw niektóre zdania, bo niektórych zdań nie rozumiem, ale anyway blog iście zajebiście prowadzisz ;)) Czekam na nexta >.<

    OdpowiedzUsuń